czwartek, 31 maja 2018

Początki

Nie wiele osób zdaje sobie sprawę jak długo czekaliśmy na nasz Cud. Większość osób myślała, że nie chcemy mieć dzieci. Albo, że jeszcze nie teraz. Że najpierw dom, samochód, wczasy, kariera.
A i owszem, pierwsze dwa lata po ślubie tak było.
Później pamiętam jak dzisiaj, że mówię do męża, że już czas. On się przeraził, widocznie nie był gotowy. Ginekolog dmuchał i chuchał i uznał, że nie ma żadnych przeszkód aby się starać. Życzył powodzenia. No to zaczęliśmy starania. Na spokojnie, bez nerwów. Byliśmy bardzo cierpliwi.

W kwietniu uznałam, że chyba coś nie tak, bo od października nic się nie zmieniło. Nie czekaliśmy dalej na upragnione dwie kreski na teście tylko udaliśmy się kliniki leczenia niepłodności.

Dlaczego?
1. Bo "zwykły" ginekolog (notabene ten sam, który prowadził moją ciążę i wykonywał cc) powiedział, że nie ma żadnego problemu z mojej strony. Że wszystko jest ok.
2. Bo gdy się za coś zabieram robię to porządnie, a leczyć się u "specjalisty" to nie dla mnie.
3. Bo chciałam w końcu być w ciąży :)

Cała droga była bardzo wyboista. Wylaliśmy wiele łez. Wiele się kłóciliśmy. Jeszcze więcej wydaliśmy pieniędzy na leczenie. Przyjęłam worek leków i suplementów, które napewno nie były obojętne dla mojego organizmu. Cała droga trwała od października 2012 roku do 8 marca 2017 roku gdy odebrałam wyniki bety. Moja Kruszynka miała wtedy 11,4 miu/ml i nie byłam pewna czy ze mną zostanie.

Po drodze straciliśmy dwójkę naszych dzieci i straciliśmy gdzieś siebie.

Czy było warto poświęcić tyle czasu, pieniędzy, łez, nerwów i kłótni?  Ktoś powiedziałby, że bez sensu. Że lepiej te kilkadziesiąt tysięcy wydać na dobry samochód. Spłacić kredyt na dom. Że można za to żyć i nie przejmować się kwestiami materialnymi.

Mogłabym nie mieć co jeść i żebrać każdego dnia. Mogłabym stracić wszystkie dobra materialne jakie mam. Oddałabym całe swoje życie za czas spędzony z moją Kruszynką.

Czy było warto?
Moja miłość do tej dziewczynki jest tak ogromna, jak jej bezinteresowna miłość do mnie.

Jestem jej całym światem. A ona moim.

Tak. Tak. Tak.



niedziela, 27 maja 2018

Dzień mamy

Powinnam teraz napisać jak to cudownie, gdy można świętować dzień mamy, prawda? Zaskoczę Was, bo tak nie napiszę.

Dzień Mamy był wczoraj, a ja piszę dzisiaj. Zgodnie z wszystkimi zasadami powinnam wczoraj wygłosić wielką mowę jak jest cudownie.

Nie napiszę, że wczoraj był wyjątkowy dzień, bo dla mnie nie był. Nie dlatego, że nie jestem szczęśliwa, ale dlatego, że właśnie od kiedy Kruszynka przyszła na świat jestem szczęśliwa i każdy dzień z nią jest moim Dniem Mamy.

Każdy jej uśmiech, każdy jej pisk. To jak wyciąga małe rączki i patrzy się na mnie jakby cały świat nie istniał. To jest dla mnie najcudowniejsze, nie jakiś dzień oznaczony w kalendarzu.

Co prawda Tata złożył życzenia zamiast Kruszyny i było to bardzo miłe, ale i tak najpiękniejszym prezentem dla mnie jest jej obecność.

I tyle.

wtorek, 22 maja 2018

Pierwsze miesiące za nami

Nie pisałam nic.
Nie pisałam, bo byłam zajęta.
Byłam zajęta swoim wielkim szczęściem i chciałam mój Mały Cud zatrzymać tylko dla siebie.

Wiem, że nikt nie czyta co piszę. Bo piszę mało. Zrodziła mi się w głowie jednak myśl. Powiedziałabym, że złota :)

Początkowo ten blog miał być odskocznią od otaczającego mnie świata. Swoistym pamiętnikiem dla mojego adoptowanego dziecka, by kiedyś przeczytało jak bardzo pragnęliśmy aby było z nami.

Poznałam wiele osób, które zarówno adoptowały dziecko "tradycyjnie", czyli dziecko już będące na tym świecie. Poznałam także kilka par, które cieszą się rodzicielstwem dzięki dawstwu. Dzięki czyjejś gamecie albo całkowicie jak my przez adopcję prenatalną.

To właśnie ta myśl. Myśl podzielenia się swoimi przejściami. Całą tą drogą, która doprowadziła nas do bycia rodzicami. Do bycia szczęśliwym.

Nie wiem czy ktoś będzie czytał co będę pisać, ale jeśli pomogę chociaż jednej parze, która obecnie stąpa tą ścieżką co my to będę szczęśliwa. Ta ścieżka jest cholernie ciężka, wyboista i.... droga. Czasami, aby zostać rodzicem, trzeba najpierw mieć gruby portfel. A mówią, że nie da się kupić szczęścia...